Dziś myślę o tym, że niezwykle wazne jest w życiu tworzenie granic. I jeszcze bram, furtek, drzwi, ktore sie zamykaja lub otwieraja, a jak to nie pomaga to sa przeciez jeszcze okna.
A co z mostami? To konstrukcyjnie brzmi jeszcze bardziej skomplikowanie, szczegolnie te, ktore budowane sa na bazie bliskosci. Mosty bliskości… Jak czesto sa spalane nim jeszcze gotowe? Plona ze strachu przed pokazaniem bolu. Byc moze to nie samo cierpienie osłabia, a bardziej proba wmowienia sobie, że jestem ponad to. Przecież kiedy boli, to po prostu boli.
Zdrowe granice sa z pewnoscia podstawa misternej sztuki bycia w relacji, rowniez z samym soba. To od granic bedzie zalezalo jakiego rodzaju most chce stworzyc. Intymnosc to przeciez zwiazek, a nie skora. Skora… nasza pierwsza granica…
Most wizualizuję jako polaczenie miedzy dusza a dusza. Potrzebujemy mostow aby wzrastac, rozwijac sie, przekraczac samych siebie. Prawdopodobnie najtrudniejszy jest balans miedzy byciem w relacji z kims i byciem w relacji z samym soba. Czasami niczym pomosty, dzielimy brzeg. Nic nas nie oddziela, oddziela nas wszystko… Testujemy się i siebie na wzajem, w ilu procentach jestesmy w słowie my. A może tak bardzo się to zmieniło w ostatnim czasie, że sami nie umiemy jeszcze tego ocenić?